środa, 28 marca 2018

Fokker E.V Stefana Steca (Arma Hobby 1/72)



Rok 2018 będzie dla Polski wyjątkowy. Przed nami setna rocznica odzyskania niepodległości, nierozerwalnie wiążącej się również z lotnictwem polskim, które powstało od zera w 1918 roku i niemalże od razu zostało zaangażowane w walki o utrzymanie ciągle niepewnych granic odrodzonego kraju. Bardzo szybko wybuchła wojna polsko-bolszewicka, w której lotnictwo odegrało istotną rolę, niejednokrotnie decydując o powodzeniu wojska polskiego.





Jedną z ikon początków wojskowego lotnictwa polskiego bez wątpienia jest postać porucznika Stefana Steca i jego słynny Fokker E.V. Pilot ten jest powszechnie uważany za twórcę naszej lotniczej szachownicy, nic więc dziwnego, że Stecowski Fokker jest ogólnie rozpoznawalnym samolotem. Nie dziwi również, że Arma Hobby postanowiła wydać go na stulecie polskich skrzydeł.

Tuż po premierze modelu w Internecie pojawiło się sporo recenzji zestawów (Expert i Junior), ale stosunkowo niewiele relacji z budowy. Ponieważ „nie wyrobiłem” się z recenzją zestawu na gorąco, postanowiłem skupić się na budowie Fokkera i dokładnie opisać ten proces, koncentrując się na mocnych i słabych stronach zestawu.

Montaż zacząłem od przygotowania połówek kadłuba pod zamontowanie kokpitu. Dzięki pomysłowości producenta bez problemu odtworzymy wzór lozenge po wewnętrznej stronie ścian kadłuba, znajdziemy ją bowiem w formie dociętych pod wymiar arkuszy kalkomanii o odpowiednio wyblakłych kolorach. Przed jej położeniem zaszpachlowałem ślady po wypychaczach, które choć pewnie nie byłyby widoczne, zmusiłyby kalkomanię do wtapiania się w nietypowe kształty. Z kalki wykonano również fakturę drewna podłogi.


Jeśli chodzi o elementy kokpitu, to minusem na pewno są wszechobecne nadlewki, które na elementach kruchej kratownicy trudno było usunąć bez szkody. Mnie się to nie udało i dwa razy musiałem sklejać złamane elementy. Zresztą nadlewki, co prawda niewielkie, znajdziemy także na kilku innych częściach modelu. Kokpit jest dość skromny, tak jak w oryginalnym samolocie, ale fototrawione pasy pilota, dźwignia przepustnicy czy busola wystarczająco wzbogacają wyposażenie kabiny. Jeśli chodzi o busolę, to wydaje mi się, że jej montaż jest jednak nieco przekombinowany. Otóż znajdziemy na nią specjalne wycięcie w podłodze, ale samą busolę, zgodnie z instrukcją, należy przykleić do kratownicy z boku kadłuba, przez co trudno wycelować jej pozycję tak, aby znajdowała się bezpośrednio nad przeznaczonym dla niej otworem w podłodze.


Trochę zamieszania wprowadza również błędna numeracja elementów na rysunkach w instrukcji. Na pierwszym rysunku pomylono numery kalkomanii, które mają być przyklejone po wewnętrznej stronie lewej połówki kadłuba. Źle ponumerowano również kalkomanie do busoli i wskaźnika przy orczyku. Nie są to duże błędy, ale lepiej dobrze przyjrzeć się kalkomaniom zanim zaczniemy je nakładać we wskazane miejsca. Dotyczy to tylko naklejek w obrębie kokpitu, bo z dużymi arkuszami lozenge i oznaczeniami nie ma żadnych problemów.

Pewien kłopot sprawił mi również rysunek drążka sterowego. Moim zdaniem nie wynika z niego jednoznacznie, w jakiej pozycji należy przykleić rękojeść i tak naprawdę nie jestem do końca pewny, czy zrobiłem to prawidłowo :)



Elementy kadłuba są całkiem dobrze spasowane, choć na pierwszy rzut oka połówki wydają się zbyt elastyczne i nieco zwichrowane. Po doklejeniu dolnej części wszystko ładnie się stabilizuje i nie trzeba szpachlować żadnych połączeń. Osłona silnika również pasuje bardzo dobrze.



Gorzej jest jednak z górną częścią kadłuba, która co prawda również pasuje idealnie, ale została odlana razem ze wspornikami pod baldachimem, które są nad wyraz łamliwe i bardzo łatwo je uszkodzić podczas usuwania nadlewek i wycinania elementu z ramki. Ponadto jesteśmy zmuszeni manipulować kadłubem przez cały proces budowy, stale uważając, by niechcący nie ułamać cienkich wsporników. Nie ułatwia to także montażu uzbrojenia i drobnych blaszek fototrawionych w tym obszarze. W moim zestawie jeden ze wsporników był już pęknięty, gdy pierwszy raz wyjąłem ramkę z pudełka. Jak widać, jest to tak delikatna część, że uległa uszkodzeniu mimo solidnego przecież zabezpieczenia jej przez producenta. Jest to wg mnie najmniej fortunnie pomyślany element zestawu.


Dużym plusem jest za to blaszka fototrawiona – niby niewielka, ale świetnie wzbogacająca model o drobne detale, nie mówiąc o tak oczywistych elementach jak osłony km-ów czy szprychowe koła, które same w sobie przyciągają uwagę. Jeśli komuś wydaje się, że montaż blaszkowych szprych to jednak za trudne zadanie, podpowiem, że można wykorzystać jako „kopyto” pełne koła przewidziane do innych malowań Fokkera. Wystarczy mocno docisnąć kciukiem blaszkę do kołpaka, by uzyskać właściwy kształt szprych. Proste i skuteczne rozwiązanie.

Zanim przeszedłem do kładzenia kalkomanii z lozenge, pomalowałem przednią część kadłuba oraz skrzydełko pomiędzy zastrzałami podwozia (a także same zastrzały) farbą Olive Drab z palety Gunze (H52). Gdy farba wyschła, wziąłem się za oklejanie kadłuba kalkomaniami. Nie nanosiłem wcześniej żadnej bazy, kładłem je wprost na dokładnie odtłuszczony plastik. Uważam, że kalkomanie to największy plus całego zestawu. Są po prostu doskonałe! Nie chodzi mi tylko o jakość druku, czego gwarantem jest włoski Cartograf, ale o to, jak zostały zaprojektowane przez twórców modelu. Lozenge jest pięknie odwzorowana zarówno pod względem kolorystyki, jak i wielkości oraz układu plam. Ponadto pomyślano o tym, by w miejscach, gdzie znajdują się wszelkiego rodzaju otwory, np. na rury wydechowe, na kalce nie było przeźroczystego filmu, co bardzo ułatwia jej aplikację.



Warto przed nałożeniem dużych arkuszy kalkomanii odciąć nadmiar filmu. Nie jest to zbyt trudne zadanie, bo przeważają linie proste.

Oklejenie kadłuba i ogona było czystą przyjemnością. Kalki świetnie współpracowały z płynami Gunze i idealnie wpasowywały się we wszelkie zakamarki. Zero problemów, a efekt znakomity!






Silnik odwzorowano na przyzwoitym poziomie, a biorąc pod uwagę, że spod osłony wystaje tylko kilka cylindrów, naprawdę jest to poziom wystarczający. Był jednak inny kłopot. Nie wiem, czy dotyczyło to tylko mojego braku umiejętności, czy jest to przypadłość zestawu, ale po złożeniu silnika (część główna, blaszka z popychaczami cylindrów plus kolektory spalin) za nic nie chciał on wejść w całości w osłonę. Udało mi się wpasować jednostkę napędową dopiero po odcięciu wszystkich niewidocznych kolektorów spalin. Jeśli ktoś planuje wykonać model z kręcącym się śmigłem, a co za tym idzie również silnikiem, to będzie się musiał solidnie namęczyć.


Gdy Fokker pojawił się na rynku, sporo emocji wzbudził płat, który miał niezbyt ładne wklęśnięcia na spodniej części (w okolicach baldachimu). Trwała ostra dyskusja modelarzy, „recenzentów”, a nawet producenta na temat tego, czy wklęśnięcia są problemem, czy nie; czy jest to odwzorowanie faktury poszycia, czy wpadka rzemieślników. Jeśli chodzi o mój egzemplarz, to nie posiadał on żadnych wklęśnięć ani niedoróbek. Podobno problemy nie ujawniły się przy próbnej serii, a z takiej pochodził mój zestaw. Mankamenty zaczęły się uwidaczniać podczas produkcji, ale z tego, co mi wiadomo, problem zażegnano i obecnie Fokkery mają płaty pozbawione usterek. Muszę jednak zwrócić uwagę na inną rzecz w przypadku tego elementu. Chodzi o bardzo grube kołki pozycjonujące przednią część płata na wyprasce. Są one tak grube, że trudno wyciąć płat z ramki, a miejsca odcięcia wymagają później solidnej obróbki.








Co ciekawe, płat wymaga od nas najwięcej zabiegów malarskich. W swoim modelu zacząłem od pokrycia go surfacerem w sprayu od Gunze, po czym naniosłem kolor bazowy z żółto-pomarańczowym odcieniu, odwzorowując w ten sposób kolorystykę sklejki. Kamuflaż wykonałem farbami olejnymi, nanosząc poszczególne kolory płaskim pędzelkiem i tworząc delikatną fakturę pociągnięć pędzla. Stosowałem mieszanki „na oko”, a do pracy wybrałem farby olejne z oferty Abteilung 502, które spisały się bardzo dobrze. Górę i dół malowałem etapami, to znaczy po naniesieniu kolorów kamuflażu na górną stronę płata zabezpieczałem powierzchnię błyszczącym lakierem w sprayu (Gunze), po czym kładłem kalkomanie, a na nie kolejną warstwę lakieru. Podobnie działałem na spodzie.





Przed zamocowaniem płata do modelu zająłem się kończeniem niektórych elementów. Pomalowałem zatem statecznik pionowy i ster kierunku w czerwono-białe barwy, wykonałem naciągi pomiędzy zastrzałami podwozia, dokleiłem płozę ogonową, pomalowałem opony i skórzane poduszki wokół kabiny oraz w krawędzi spływu płata przy kabinie. Dokleiłem i pomalowałem karabiny maszynowe itd.


Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to, że producent dodał kalkomanię do oklejenia śmigła. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego rozwiązania, ale też nigdy wcześniej nie kleiłem „szmatopłatów” ani modeli z naturalnym, drewnianym śmigłem. Pomysł okazał się całkiem udany, ale kalkomania nie ma szans pokryć całego śmigła, dlatego jego boczne krawędzie w okolicach piasty należało podmalować we własnym zakresie, co jest o tyle kłopotliwe, że musimy dobrać idealnie pasującą do kalkomanii farbę. W swoim modelu zastosowałem mieszankę ochry i czerwieni z olejnej palety Abt.502.



Ostatnim etapem montażu było zamocowanie płata do reszty samolotu. Należało dobrze dopasować zastrzały do gniazd w płacie, co wymagało kilku drobnych szlifów i przycięć tworzywa (na kostkach ustalających przy zastrzałach). Było to trochę stresujące, bo pomyłka wymagałaby sporych zabiegów, żeby z niej wybrnąć, ale ostatecznie udało mi się to zrobić tak, że płat równo i stabilnie siadł w gniazdach. Na koniec pokryłem go warstwą matowego lakieru z serii REAL Colors od AK-Interactive. Model był gotowy!

Był to mój pierwszy samolot z epoki I wojny światowej, jaki kiedykolwiek skleiłem. Decyzja o jego sklejeniu zapadła spontanicznie, bo nie byłem w stanie oprzeć się kalkomaniom Cartografu. Uznałem, że dzięki nim połowę roboty mam z głowy już na wstępie. I tak faktycznie było. Myślę, że nie będzie to mój ostatni model z tego okresu.


Fokker od Arma Hobby ma według mnie więcej plusów niż minusów, ale punkt widzenia zależy od oczekiwań, jakie modelarze mają wobec zestawów. Osobiście nie przeszkadzała mi konieczność usunięcia nadlewek z niektórych elementów czy parę niewygodnych rozwiązań (wsporniki wykonane wraz górną częścią kadłuba). Za to bardzo podobała mi się jakość kalkomanii oraz bardzo dobre ogólne spasowanie płatowca. Model zbudowałem, nie stosując nawet grama szpachli.

Nie sądzę, żebym sam z siebie sięgnął po Fokkera E.V z Rodena czy Eduarda. Arma Hobby zaskoczyła wszystkich swoim nowym modelem wtryskowym i to zaskoczyła pozytywnie. Nie umiałem oprzeć się pięknej grafice ze słynną maszyną Stefana Steca, która zdobi pudełko zestawu Expert. W ten sposób, nieco „dziwnym trafem”, w mojej kolekcji znalazł się model legendarnego samolotu i równie legendarnego pilota. I to w roku, w którym będziemy obchodzić 100-lecie lotnictwa polskiego. Arma Hobby – dzięki!




















3 komentarze: