piątek, 3 sierpnia 2018

Recenzja zestawu # 23 (PZL P.11c – Arma Hobby 1/72)


W 2018 roku przypada setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, a wraz z nią setna rocznica powstania lotnictwa polskiego. Trzeba przyznać, że polscy producenci modeli godnie uczcili te jubileusze, wypuszczając w tym roku kilka długo oczekiwanych modeli naszych przedwojennych samolotów. Od mocnego akcentu w pierwszej połowie roku zaczęło IBG Models, wprowadzając na rynek zupełnie nowe zestawy PZL.23 i PZL.42 (obecnie w ostatniej fazie przygotowań jest PZL.37 Łoś; notabene dosłownie przed paroma dniami Łosia wypuścił również czeski Fly!). Arma Hobby również nie została w tyle, ponieważ niecałe dwa tygodnie temu ukazał się zupełnie nowy model wtryskowy legendarnego myśliwca PZL P.11c!


Recenzję zacznę klasycznie, czyli od samego pudełka i zdobiącego je boxartu. Nie od dziś wiadomo, że ładna grafika na pudełku może „zaczarować” wielu potencjalnych kupców. Niektóre firmy potrafiły sprzedać pięknym obrazkiem naprawdę słabe modele. W przypadku nowego zestawu Arma Hobby nie ma jednak mowy o żadnym „czarowaniu”, bo to, co znajdziemy wewnątrz, w żadnym przypadku do kiepskich nie należy.



Grafiki do zestawu Expert i Junior wykonał Marcin Górecki, czyli Kroghul Factory. Obie zaprezentowane jedenastki wyglądają według mnie naprawdę fajnie, choć to oczywiście subiektywna ocena i każdy może mieć inne odczucia.

Wszystkie elementy plastikowe znajdują się na jednej średniej wielkości ramce, co jest już standardem dla warszawskiego producenta. Ramka jest dobrze rozplanowana i właściwie trudno byłoby dodać do niej jeszcze kolejne elementy. Przyjrzyjmy się zatem temu, co na znajdziemy.

Zacznę od kadłuba. Linie podziału blach zostały odwzorowane jako wgłębne. Co ciekawe, są one nieco głębsze na prawej połówce, a delikatniejsze na lewej, ale różnica nie jest bardzo widoczna. Z kolei na lewej połówce kadłuba znalazłem dwie niewielkie jamki skurczowe, które będą wymagały drobnej obróbki. Do tego dochodzi dziwne, trójkątne i wgłębne wycięcie znajdujące się nad pokrywą luku na radio. Nie zaobserwowałem tego na zdjęciach oryginałów i na żadnych dotychczasowych planach. Wygląda na to, że jest to jakaś drobna, przeoczona wada matrycy. To także trzeba będzie zniwelować podczas budowy.




Wnętrze kadłuba ma odwzorowaną strukturę konstrukcji skorupowej. Zaznaczono podłużnice i wręgi, co warto docenić, bo pomimo że po wklejeniu kokpitu niewiele będzie widać, to jednak zupełnie płaska ściana rzucałaby się w oczy. W tylnej części kadłuba (za fotelem pilota) w ożebrowaniu znajdują się ślady po wypychaczach, które trudno usunąć bez szkody dla faktury wnętrza. Myślę jednak, że można to spokojnie zignorować, bo będzie to raczej niewidoczny obszar po sklejeniu połówek i zainstalowaniu kokpitu. Na lewej burcie odlano również rozrusznik Vieta oraz konsolę, do której przymocowane będą dźwignie gazu i napinacza pasów.





Pora na kokpit. Składa się on z kilku podstawowych elementów takich jak podłoga, fotel, drążek sterowy, orczyk, tablica przyrządów i boki kratownicy. Elementy mają kilka delikatnych nadlewek, dlatego przed ich sklejeniem niezbędna będzie drobna obróbka. Ogólnie rzecz biorąc, bez blaszki fototrawionej kokpit może wyglądać nieco topornie. Zwłaszcza gruba wydaje się kratownica, ale sądzę, że po wklejeniu jej w głębię skorupy kadłuba wrażenie to zniknie. Pewnej uwagi będzie również wymagał zagłówek, bo skórzana poducha przechodzi w metalową płytę bez zaznaczenia jakiejkolwiek granicy, a poza tym jest zbyt wklęsła i będzie wymagała wypełnienia. W oryginale poducha była przedzielona na dwoje, ale wgłębienie było zdecydowanie mniejsze.





Takie elementy jak orczyk czy tablica przyrządów obowiązkowo wymagają wymiany. W przypadku tablicy nie będzie to problem, zważywszy na doskonałe i tanie zamienniki od Yahu Models, a także na blaszkę z kliszą dołączoną do zestawu Expert. Orczyk przydałoby się wymienić na wykonany z drucików lub okrągłych profilów plastikowych, ale z drugiej strony po sklejeniu kadłuba będzie on praktycznie niewidoczny, więc nic dziwnego, że po prostu jest, bo jest. Kto będzie chciał, to sobie zrobi własny.





Reasumując sprawę kabiny, myślę, że po dodaniu tablicy od Yahu i wklejeniu wszystkich blaszek dodanych przez Armę, kabina będzie wyglądała wystarczająco dobrze. Drobne detale z pewnością nadadzą jej realizmu. Bez nich jednak ani rusz!




Przejdźmy do jednostki napędowej. Silnik został odlany jako jeden element ze stożkową osłoną, przez co jest nieco uproszczony. Nie powinno to jednak wpłynąć na odbiór miniatury, ponieważ po sklejeniu osłony i dodaniu pierścienia Townenda silnik staje się mocno zabudowany, więc tylko ktoś bardzo wytrwały w szukaniu dziury w całym dojrzy, że na cylindrach nie ma żeberek. Moim zdaniem o wiele ważniejsze będzie spasowanie i wygląd kolektora spalin, który musi idealnie łączyć się ze wszystkim cylindrami. Jeśli tu będzie wszystko OK, to nie ma potrzeby wymyślać problemów. Trochę gorszym momentem są rury wydechowe na spodniej części pierścienia Townenda. Jedna z nich jest w moim egzemplarzu bardzo kiepsko odlana i będzie wymagała dokładnej obróbki, a może nawet niewielkiego zabiegu „plastycznego”. Cały pierścień ogólnie posiada kilka skaz.




Sprawę śmigła rozwiązano nieco inaczej niż w przypadku zeszłorocznej P.7a, gdzie kołpak i obie łopaty śmigła odlano jako osobne elementy. Tym razem to kołpak składa się z dwóch elementów, a „decha” śmigła jest wykonana jako jeden. Jest to o wiele lepsze rozwiązanie, bo nie trzeba się martwić o równe wklejenie łopat, tak jak to było przy siódemce. 




Statecznik pionowy i ster kierunku wykonano jako jeden element. Całość wygląda bardzo dobrze, choć w dolnej części steru kierunku po obu stronach znajdziemy dwie delikatne jamki skurczowe. Jest jednak o niebo lepiej niż przy P.7a, gdzie część ta była oblana nadlewkami, a jamy skurczowe były o wiele głębsze. Widać, że producent z modelu na model stara się poprawiać jakość swojej pracy i należą się za to słowa uznania.





Bardzo ładnie wygląda również statecznik poziomy i stery wysokości, które także odtworzono jako jedną część.




Podwozie składa się z typowego dla Army modułu łączącego golenie podwozia z dolną częścią kadłuba. Rozwiązanie to znane jest już od pierwszych żywicznych pezeteli spod szyldu Arma Hobby. Biorąc pod uwagę dobre spasowanie miniatur wspomnianego producenta, podejście to pozwala na bezproblemowe wklejenie modułu podwozia, bez troski o prawidłową geometrię. To z pewnością duże ułatwienie. Sam element ma kilka nadlewek i sprawia wrażenie nieco bardziej topornego w stosunku do reszty modelu. Wynika to zapewne z trudniejszego opracowania matrycy pod taki element. Warto również wspomnieć o erracie dołączonej do instrukcji, która dotyczy omawianego modułu. Producent zaleca w niej usunięcie niewielkiego fragmentu plastiku, dzięki czemu dopasowanie do kadłuba będzie bezproblemowe.







Koła i felgi odlano jako jeden element i po delikatnym obrobieniu szwu na oponach nie trzeba będzie poświęcać im więcej uwagi. W moim egzemplarzu kołpak jednego z kół ma delikatne zapadnięcie, ale zauważyłem je dopiero po uważnym przyjrzeniu się detalowi pod światło, zatem nie sądzę, by było ono widoczne po pomalowaniu.




Słabo wygląda natomiast chłodnica oleju, która ma brzydkie i trudne do naprawienia zapadnięcie powierzchni w środkowej części. Dlatego zazwyczaj tego typu elementy łatwiej odtworzyć z żywicy. Jest to zdecydowanie najsłabszy punkt zestawu.




Zastrzały będą wymagały szpachlowania, bo „zdobią” je dość wyraźne jamy skurczowe.







Pora na omówienie najważniejszego elementu, czyli płata. Czemu najważniejszy? A no dlatego, że jak zwykle przy wypuszczeniu jakiegokolwiek pezetela z płatem krytym blachą falistą wybucha od lat ta sama dyskusja na temat tego czy odtwarzać jej fakturę na modelach w skali 1/72? Wielu „miszczów” modelarstwa twierdzi, że jest to bzdura, bo przecież po przeliczeniu na skalę nie byłaby ona wcale widoczna, nie mówiąc już o tym, że nawet jeśli producent uparł się, by ją odtwarzać, to przecież nie zgadza się ilość „żeberek”!




Idąc tym tokiem rozumowania, modele w skali 1/72 byłyby pozbawione co najmniej 1/4 detali, które przecież po przeskalowaniu byłyby o wiele mniejsze i być może niewidoczne. Jakoś nikt nie czepia się, że wskaźniki na tablicy przyrządów mają odtworzone wskazówki i cyferblaty. Wręcz przeciwnie, producent takich kalkomanii czy klisz jest chwalony za dbałość o szczegóły! Moim zdaniem trzeba iść na kompromisy i skoro technologia pozwala na odtworzenie naprawdę delikatnej i dobrze zarysowanej blachy falistej, to zdecydowanie warto ją odtwarzać. Moim zdaniem wręcz nadaje to modelowi (a więc jakiejś próbie odtworzenia oryginału) większego realizmu. Jeśli ktoś zamierza liczyć „żeberka” w mierzących 4 mm szerokości panelach i udowadniać, że producent dał ich za mało, a więc po co w ogóle się za to brał, to polecam wrócić do „porządnego” zestawu ZTS Plastyk/PZW Siedlce/Mastercraft, gdzie fakturę blachy można swobodnie usunąć papierem ściernym i cieszyć się gładką jak tafla powierzchnią skrzydeł.





Arma Hobby wyciągnęła chyba wszystko co się dało z możliwości produkcji wtryskowej. Widać, że producentowi zależało na dopieszczeniu płata i dało to znakomite efekty. Faktura jest delikatna i równa – do tego stopnia, że grubsza warstwa farby może ją całkowicie zakryć, dlatego trzeba będzie malować znacznie ostrożniej.





Nie obeszło się jednak bez kilku potknięć. Pierwszym z nich jest to, że faktura blachy delikatnie zanika na lewej lotce górnej połówki płata. Jest to ledwie widoczne, ale po pomalowaniu żłobkowanie może tu zniknąć bez względu na to, jak cienko będziemy starali się malować. Obszar ten jest jednak niewielki, więc chyba nie ma co załamywać rąk. 



Druga sprawa to charakterystyczne ugięcie poszycia pierwszych paneli idących od środkowej części płata. Zacznę może od tego, że niektórzy „znafcy” zaczęli doszukiwać się tutaj „klęski” producenta, bo uznali, że ugięcie to jest niczym innym jak potężną jamą skurczową. Jest to jednak normalny element konstrukcji płata P.11, którego panele w tym miejscu były właśnie w ten charakterystyczny sposób ugięte. Problemem jest jednak to, że panele te również posiadają fakturę blachy falistej, podczas gdy w oryginale panele te były kryte blachą gładką. Oczywiście ostrożna obróbka papierem ściernym powinna załatwić sprawę.




Moim zdaniem jest to obecnie najlepiej wykonany płat Puławskiego wśród modeli wtryskowych, a wspomniane drobne mankamenty nie rzutują na ogólną wysoką ocenę tego elementu.

O blaszce fototrawionej już trochę pisałem przy okazji omawiania kokpitu, bo też większość zawartych na niej elementów dotyczy tego obszaru modelu. Arkusik zawiera również osłony wzierników kadłuba, osłony stopni ułatwiających wejście do kabiny, wyrzutniki bomb 12,5 kg, celowniki i kilka innych bardzo drobnych detali. Zdecydowanie warto je wykorzystać przy budowie swojej jedenastki.



Oprócz blaszki jako dodatki do zestawu Expert znajdziemy również maski do malowania kół i ram wiatrochronu.




Jeśli chodzi o sam wiatrochron, to otrzymujemy dwa: do P.11c oraz do P.7a. Jest to dokładnie taka sama ramka jak w zestawie PZL P.7a.





Instrukcja to niewielka kolorowa książeczka z krótką historią samolotu po polsku i angielsku, rysunkami prowadzącymi przez kolejne etapy budowy oraz planszami barwnymi nt. poszczególnych malowań. 




A’propos tych ostatnich, to mamy do wyboru cztery maszyny:


1. Słynną PZL P.11c ze 113. Eskadry Myśliwskiej z Warszawy porucznika Hieronima Dudwała. [Tutaj mała dygresja: maszyna Dudwała jest jedną z lepiej obfotografowanych jedenastek z września 1939 roku. Wiadomo, że samolot ten miał za zagłówkiem zamontowaną instalację oświetleniową do lotów nocnych, o czym zresztą sam producent pisze na swoim blogu. Elementu tego jednak nie znajdziemy w zestawie i trzeba będzie dorobić go we własnym zakresie].

2. Równie słynną „łaciatą” P.11c z eksperymentalnym dwubarwnym kamuflażem.

3. PZL P.11c ze 131. Eskadry Myśliwskiej z Poznania, na której we wrześniu 1939 r. walczyli podporucznik Henryk Bibrowicz oraz podporucznik Lech Grzybowski.

4. PZL P.11c ze 141. Eskadry Myśliwskiej z Torunia, na której zginął kapitan Florian Laskowski.



Kalkomanie do zestawu Expert drukuje włoski Cartograf, co właściwie jest najlepszym gwarantem ich jakości. Na arkuszu oprócz oznaczeń samolotu znajdziemy również napisy eksploatacyjne (czytelne), a także bardzo ładnie wykonaną naklejkę na tablicę przyrządów.



Podsumowując temat nowej jedenastki w skali 1/72, mogę z całą stanowczością stwierdzić, że jest to najlepsza P.11 w tej skali na rynku. Jeśli spasowanie elementów będzie stało na takim samym poziomie jak np. w przypadku Fokkera E.V, to model nie będzie przysparzał żadnych problemów podczas montażu. Zdetalowanie miniatury stoi na dobrym poziomie i uważam, że przewyższa pod tym względem poprzedniego pezetela spod szyldu Army, czyli P.7a.



Nowa jedenastka ma jeszcze inny, kto wie czy nie najważniejszy atut: w końcu mamy ogólnie dostępny, niezbyt drogi model P.11c (zestaw Expert kosztuje 56 zł na stronie producenta). Nie trzeba już szukać w drugim obiegu starodawnych wyprasek Encore czy Hellera, z których po długich tygodniach pracy od podstaw można było „wystrugać” w miarę dobry model P.11. Nie trzeba już rzeźbić niemalże od zera wyprasek PZW Siedlce czy jego pochodnych. Nie trzeba poprawiać dobrze zapowiadającego się modelu Azura, który miał jednak kilka momentów nie do przyjęcia.

Dlatego też gratuluję Armie Hobby kolejnego udanego modelu i cieszę się, że wypuścili P.11c, nie bacząc na opinie o niszowym temacie i nie słuchając podszeptów malkontentów. Mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach czeka nas wysyp gotowych jedenastek w modelarskim świecie!

Dziękuję firmie Arma Hobby Model Kits za przekazanie modelu do recenzji! Zestaw dostępny na stronie producenta:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz