poniedziałek, 2 listopada 2015

PZL P.7a Leonarda Habera ze 112. Eskadry Myśliwskiej



PZL P.7a Leonarda Habera


Jakiś czas temu rozpocząłem budowę modelu PZL P.7a w skali 1/72. Nie jest to jednak zwykła kolejna miniatura do kolekcji (tym bardziej że mam już w gablocie dwie „siódemki”). Model powstał dla uczczenia pamięci konkretnego pilota z 1. Pułku Lotniczego, który zginął śmiercią lotnika w 1934 roku.



Leonard Haber urodził się w Warszawie 24 października 1909 r. W stolicy uczył się w szkole powszechnej i gimnazjum. Jako 20-latek zgłosił się na ochotnika do wojska. Otrzymał przydział do 1. Pułku Lotniczego w Warszawie. Ukończył kurs pilotażu w Centrum Wyszkolenia Podoficerów Lotnictwa, skąd powrócił do macierzystego pułku jako pilot. W 1932 r. przeszedł przeszkolenie na pilota myśliwskiego w Lotniczej Szkole Strzelania i Bombardowania w Grudziądzu. Przez dwa kolejne lata latał jako pilot 112. Eskadry Myśliwskiej. 23 kwietnia 1934 roku wydarzyła się jednak tragedia…

O godzinie 10.14 do lotu ćwiczebnego wystartowało z Okęcia siedem PWS-10 ze 114. Eskadry Myśliwskiej. Grupę prowadził por. pil. Stefan Kołodyński, a zamykał ją ppor. pil. Stanisław Ziółkowski na PWS-10 o numerze 5.7.
O godzinie 10.37 z Okęcia wystartował Leonard Haber ze 112. Eskadry na samolocie P.7a o numerze 6.68. Miał odbyć trening w ostrym strzelaniu na poligonie w Rembertowie. Gdy szykował się do wykonania zadania (prawdopodobnie gdy przeładowywał karabiny, do czego należało pochylić się w kabinie, tracąc z oczu horyzont i przestrzeń przed sobą) znalazł się na kursie kolizyjnym z grupą PWS-ów ze 114. Eskadry. Nad fortem Rakowickim doszło do zderzenia P.7a Habera i PWS-10 pilotowanego przez S. Ziółkowskiego. Prawe skrzydło siódemki trafiło w podwozie PWS-a, w wyniku czego oderwało się, a P.7a wpadł w korkociąg. Poważnie uszkodzony PWS zaczął spadać, a uszkodzony silnik stanął w płomieniach. Żaden z pilotów nie podjął próby skoku ze spadochronem.

Tak wypadek opisała ówczesna prasa


A tak wypadek ten opisał Witold Urbanowicz w swojej książce pt. „Myśliwcy. Młodzieńcze przygody dowódcy Dywizjonu 303”:

(…) Na wiosnę, pewnego słonecznego dnia polecieliśmy siódemką – Kołodyński prowadził. Wystartowaliśmy żurawiem i na wysokości tysiąca metrów krążyliśmy nad Warszawą. Leciałem po jego prawej stronie jako numer dwa. (…) Kołodyński kazał pomiędzy samolotami zachować odstępy jednego metra, to znaczy metr skrzydło od skrzydła. Obserwowałem więc wyłącznie skrzydło Kołodyńskiego oraz jego poważną i skupioną twarz. (…) Tego dnia powietrze było dość spokojne, a Kołodyński widać zadowolony ze swoich ptaszków, bo uśmiech odprężonego zadowolenia pojawił się na jego twarzy. W pewnym momencie podniósł dłoń w kremowej reniferowej rękawiczce na wysokość ramienia, co oznaczało przejście z „żurawia” do szyku „schody w prawo”. Następny za mną leciał Stasio Ziółkowski. Obserwowałem przejście trzech samolotów z lewej strony na prawą. Cała trójka przepłynęła pod nami i sprawnie dołączyła do szyku. (…) Byłem skoncentrowany wyłącznie na prowadzeniu samolotu, ponieważ chodziło o to, ażeby mój impuls nie odbił się na Ziółkowskim. Po przegrupowaniu trójki Kołodyński zrobił lekki skręt w lewo. W szyku wszystkie skrzydła muszą być do siebie równoległe, w lewym zakręcie zawisłem więc nad samolotem Kołodyńskiego, co nie należy do rzeczy przyjemnych, ponieważ wydaje się wówczas, że samolot ześliźnie się na poprzednika. (…) Nagle samolot Kołodyńskiego poruszył się jakoś dziwnie nerwowo, przy czym zauważyłem, że i moim samolotem również rzuciło. Kołodyński wyrównał natychmiast do normalnego położenia, twarz jednak bardzo mu spoważniała; coraz częściej przy tym spoglądał na mnie. W przekonaniu, że nie jest zadowolony z mego lotu, starałem się jeszcze bardziej zbliżyć do jego skrzydła – odległość była mniejsza niż metr. Kołodyński spogląda na mnie, lekko kręci głową, co mnie dodatkowo jeszcze denerwuje, potem dotyka dłonią głowy, jakby chciał powiedzieć: „Człowieku, stuknij się, jak ty dzisiaj lecisz w szyku”. Lot obliczony na jakąś godzinę, został gwałtownie przerwany i na lotnisko wróciliśmy już po czterdziestu minutach. Ponieważ nad Warszawą pojawiły się chmury, na naszej wysokości – przestrzenna niebieska mgła, myślałem, że to wcześniejsze zakończenie lotu nastąpiło z tego właśnie powodu. Do lądowania podchodziliśmy od strony Warszawy w szyku „schody w prawo”. W moim pojęciu lądowanie wypadło jak najlepiej, ale Kołodyński wciąż kręcił głową. Kołujemy w stronę hangaru, widzę wyjątkowo dużo rozgestykulowanych mechaników oraz kilkunastu oficerów, kiedy ustawiliśmy samoloty jeden obok drugiego, dopiero wtedy zauważyłem, że jest nas tylko sześciu – jeden gdzieś odpadł. Piloci wyłączyli silniki. Potężny huk zamienił się w lekki szum w uszach. Pierwszy wyskoczył z kabiny Kołodyński, przesunął okulary z oczu na czoło i podszedł do dowódcy zgrupowania – pułkownika Pawlikowskiego.
– Spalił się w powietrzu – powiedział, chociaż ci z ziemi i tak przecież obserwowali całą tę tragiczną scenę.
– Skąd ten myśliwiec wziął się na naszej wysokości? Pawlikowski patrzył chwilę na Kołodyńskiego, chwilę na nas, ale gdy zaczął mówić, robił wrażenie, że mówi tak, jakby nas zupełnie nie było.
– Leciał na ostre strzelanie nad poligonem w Rembertowie… Miał nakazaną wysokość i trasę… Widocznie nie trzymał się ściśle instrukcji, poza tym poranne słońce mogło go oślepić… a mgła mu także nie pomogła…
Więc to porucznik Ziółkowski… Spalił się Ziółkowski. Szczątki obu samolotów spadły koło ulicy Puławskiej na Wierzbnie. Dopiero teraz zacząłem kojarzyć fakty: myśliwiec zdążający na ostre strzelanie wpakował się w nasz szyk, Ziółkowski leciał tuż za mną, po prawej stronie, trochę z tyłu, a ja wpatrzony byłem w Kołodyńskiego po lewej. Czułem, że jakoś nienaturalnie rzuciło samolotami, ale nie wiedziałem, że to był właśnie podmuch zderzenia.
(…) W kilkanaście minut potem pojechaliśmy z Kołodyńskim i Pawlikowskim na miejsce upadku samolotów, gdzie zebrało się mnóstwo ludzi. Silniki obydwu samolotów zaryły się na kilka metrów w ogrodzie willi (…).

Leonard Haber spoczął na cmentarzu wojskowym na Powązkach (kwatera C-18-2-5). 

Cześć Jego Pamięci!



O modelu
Pomysł na stworzenie modelu powstał po rozmowie z krewnym pilota, który napisał do mnie na blogowego maila. Po wymianie korespondencji postanowiliśmy uczcić pamięć Leonarda Habera za sprawą miniatury samolotu, na którym zginął.
 
Siódemka pochodzi z jedynego dostępnego zestawu w skali 1/72, czyli ze starego wypustu PZW Siedlce (później konfekcjonowany przez ZTS Plastyk i Mastercraft). Miałem do czynienia z tym modelem już dwukrotnie (P.7a Erwina Kawnika i P.7a Leopolda Pamuły) i wiedziałem, że czeka mnie ogrom pracy, aby doprowadzić ten zestaw do jako takiego wyglądu. Wymagało to mnóstwa przeróbek i właściwie każdy element musiał być poprawiony.


Przede wszystkim niezbędna jest korekta kształtu kadłuba, który jest zbyt szeroki i ma lekko kwadratowy kształt. Musiałem odciąć też pseudozagłówek i wykonać nowy od podstaw. Niezbędne było również przeszlifowanie całego płatowca na gładko i wyrycie nowych linii podziału blach.





Praktycznie od zera powstał także kokpit i silnik. W przypadku kabiny korzystałem z wielu elementów zawartych na blaszce fototrawionej Parta dedykowanej P.11c. Pracy było co niemiara, ale była to jedyna droga, by miniatura godnie reprezentowała ten szczególny samolot.





 

Model pomalowałem mieszankami farb akrylowych Gunze. Jeśli chodzi o polskie khaki, to zawsze staram się dobierać nieco inny odcień na swoich modelach – raz bardziej brązowy, raz bardziej zielony. W tym modelu uzyskałem bardziej zielonkawy odcień. 




W literaturze bez większego problemu udało się odszukać informacje o okolicznościach śmierci Leonarda Habera. Gorzej było jednak z ustaleniem pełnego zestawu oznaczeń jego samolotu. Dość łatwo odszukaliśmy informację o numerze seryjnym (6.68), ale z numerem bocznym był większy kłopot. Postanowiłem zaryzykować i dać numer „8”. Był to zupełny strzał, który okazał się celny! Zaryzykowałem również z nanoszeniem godła 112. Eskadry Myśliwskiej. Miałem tylko jedno bardzo niewyraźne zdjęcie potwierdzające, że siódemki z tej jednostki miały malowane godła na bokach kadłuba w tym okresie. Niedawno wydana książka Adama Popiela udowodniła jednak, że godła na P.7a Habera niestety nie było… To samo zdjęcie potwierdziło za to numer boczny.

Bibliografia:
B. Belcarz, T. J. Kopański, Polskie Skrzydła nr 3, Wydawnictwo Stratus, Sandomierz 2009.
T. J. Kopański, PZL P.7, cz. 2, AJ Press, Gdańsk 2001.
A. Popiel, Wypadki śmiertelne w lotnictwie polskim, Pandora, Chmielów 2014.
W. Urbanowicz, Myśliwcy. Młodzieńcze przygody dowódcy Dywizjonu 303, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.

Galeria 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz